środa, 30 marca 2011

paczka priorytetowa

Aż w szoku jestem, że tak szybko do mnie dotarła. Ledwie zamówiona, a już na miejscu. Mała zgrabna paczuszka z e-dziewiarki. A w niej .... dropsy owocowe, bardzo kolorowe. W smakach przepysznych.
Zobaczcie sami....



Dumam teraz jak je przyrządzić. I czuję, że niekończące się połacie ogoniastego zagrożone są leżakowaniem w koszyku.... potwornie mnie znudził, a do połowy jeszcze ho ho, nie wspominając o końcu.

niedziela, 27 marca 2011

wiosenne migawki

Jeszcze niewiele tego, jeszcze są stulone, ale słychać jak trzeszczą, niebawem eksplodują zielenią!





A na koniec nowy nabytek. Bardzo wygodne Ryłki.

sobota, 26 marca 2011

back to black

Skończyłam go kilka dni temu, we wtorek miał publiczną premierę, ale że czarny, to dał się sfotografować dopiero dziś.


To był mój MUST HAVE, bardzo mi go brakowało, małego, prostego i zarazem eleganckiego czarnego kardiganu. Nieskromnie powiem, że jest PERFEKCYJNY.





włóczka: alpaka artesano, 4 motki (z ostatniego ciut zostało). Włóczka jest cudowna, mięciutka, lekko puchata, sprężysta, bardzo przyjemna w dzierganiu i noszeniu.

rozmiar: xs
druty: KP 3 mm i Addi 2,75 mm
Inspirowałam się robiąc ten sweterek Audrey in unst. Ale tylko inspirowałam, bo.....w tak zwanym międzyczasie skasowałam sobie wzór z komputera i mogłam tylko na pamięci polegać.....

Zamiast ściągacza z oczek przekręconych, których nie lubię, zrobiłam ściągacz zwykły 2x2. Nieznaną ilość rzędów. Nie robiłam wcięcia w talii, bo z szerokim ściągaczem wydaje mi się to zbędne. Dekolt wykończyłam tą samą metodą co w Audrey, czyli i-cord bind off. Rękawy zrobiłam metodą rzędów skróconych (trwam w zachwycie).



Ponieważ sweterek jest gładziutki, bez żadnych ozdobnych wzorków, w trakcie pracy wpadłam na to, żeby go uszlachetnić inaczej. Na przody przyszyłam, w dość chaotyczny sposób, sporo koralików, takich zwykłych, pasmanteryjnych. Szare matowe i błyszczące czarne. I chyba ze 4 czerwone:)

Małe zbliżenie.


A na koniec mała niespodzianka....
dałam oczom odpocząć od soczewek kontaktowych i zainwestowałam w nowe okulary...


Przy okazji ciekawostka, chyba się starzeję, bo wada wzroku mi się cofa :) Kiedyś nosiłam -3,75 a teraz tylko -2. 

piątek, 18 marca 2011

witamina C

Mąż ma urodziny. Dzieci zgodnie stwierdziły....że urodziny są nieważne bez TORTU.
Cóż. Jako że czuję się już jako tako, to znaczy antybiol doprowadził mnie do pionu, pozostało zmierzyć się z wyzwaniem. Ponieważ jakoś nie widzę siebie w roli mistrzyni wymyślnego cukrowego dekorowania nie-wiadomo-jakiego ciasta, a kupienie gotowego w cukierni to pójście na łatwiznę, postawiłam na smak. Inspiracji jak zwykle szukałam u mistrzyni słodyczy. 
Miał być koniecznie tort, ale taki, hm, nietortowy. Bez tłustych mas, ciężkiego ciasta. Nie taki, od patrzenia na który się tyje. Lekko miało być. Nie żeby zaraz dietetycznie. Ale lekko. I pysznie. I nie za skomplikowanie.
Padło na witaminę C, czyli mrożony tort bezowo - cytrynowy.
Przepis   jest łatwy, trochę pracochłonny, ale łatwy, no może poza pieczeniem bezy, no ale powiedzmy, że 3 na 4 blaty wyszły zadowalająco.
Słodka beza i obłędnie cytrynowy krem.... cudowne połączenie!
Po pochłonięciu ogromnego kawałka myślę sobie, że pomarańczowy też byłby niezły.

na zdjęciach przygotowany do mrożenia.




***

Zastanawiałam się czy w ogóle o tym pisać.

Kilka dni temu miałam sen. Śniła mi się E, której nie widziałam pewnie od 20 lat, z którą mam zdawkowy kontakt przez net i nawet nie wiem jak teraz wygląda. Śnił mi się K, jej brat, którego w ogóle nie znałam jako dorosłego człowieka. Pamiętam tylko małego, drobnego chłopca z bardzo jasnymi włosami.
We śnie nie mieliśmy wieku, siedzieliśmy w kuchni, w domu ich rodziców i piliśmy kakao z piankami. Jak wtedy, gdy byłyśmy smarkulami z podstawówki. Tyle ze snu pamiętam.

Następnego dnia rano zadzwoniłam do domu, by się pożalić, że mnie zapalenie oskrzeli powaliło......mama powiedziała mi, że  K nie żyje.

I jakoś nie mogę sobie  miejsca znaleźć.

niedziela, 13 marca 2011

a miało być tak pięknie....

Sobotę miałam od dawna zaplanowaną. Sobota miała być piękna, miałam ją przegadać z M, a cała zgraja dzieciaków miała biegać za psem i głośno się śmiać. Taaaaa, jakoś tak to było: prawo Murphy'ego oraz inne przyczyny, przez które sprawy idą źle...... O 5 rano Młody przydreptał "mamusiu, koszmar mi się śnił!" Koszmar jak koszmar, ale ta gorączka! Pochorowało mi się dziecię starsze i nici z planów. Napoiłam syropkami i nagotowałam rosołku dla choruta...



A dziś ja też czuję się jakby mnie tramwaj przejechał. Kicham, prycham i wszystko mnie boli... i zamiast pójść z córką na spacer i wiosny poszukać, popijam herbatkę z miodem i cytryną i nie wiem jak się do pionu postawić....

niedziela, 6 marca 2011

mierne postępy

Powiem wam, że dziewiarsko jest marnie. Nie to, że weny brak, pomysłów czy czasu.... Jeszcze przed feriami zaczęłam czarny sweterek w typie effciowym, czyli kardigan, mały, kobiecy, dopasowany. Zaczęłam, bo odczułam brak takowego w szafie. Wzięłam robótkę ze sobą do Szczyrku, na stoku się nie dało, bo wiadomo, inne przyjemności, no i paluszki przy -12 grabieją ciut, ale wieczorami, po ciemku, oglądając Agentów NCIS w komputerze coś tam dłubałam i prułam. Na zmianę. Po powrocie bez zmian. Przed chwilą prułam znowu. Czyli idzie nędznie.



Piękna alpaka (artesano 4 ply), pięknie się z niej robi, no ale co ja na to poradzę, że nie lubię dziergać z czarnego? Coś mi się wydaje, że mimo małych rozmiarów będzie to długodystansowy projekt.....
Tym bardziej, że od piątku kuszą mnie 2 przecudnej urody moteczki Scumptious Lace z Zagrody.



To jest tak piękne (jedwab z merino 45%/55%), że mam ochotę przewinąć i natychmiast zacząć dziergać, tylko ten czarny..... wiem, że jak go rzucę, to nie prędko wezmę w łapki ponownie. Dlatego twarda jestem i nie przewijam. Jeszcze.
Planowo z tej pięknej wiśniowej włóczki ma być kolejny ogoniasty, tym razem z większymi ogonami, bo wełenki mam 20 dag.
Czyli lekko ma być. Kolorowo ma być. Bo ja wiosny chcę! Już! Teraz! Natychmiast! Jak na złość dziś padał śnieg, a ja go mam po kokardy! Więc w ramach zaklinania aury nabyłam drogą kupna coś czego brak w szafie też zidentyfikowałam już dobrą chwilę temu. Coś, czyli perfekcyjny trencz/prochowiec (nie czuję różnicy, jest jakaś?). Weszłam do Zary, zobaczyłam, zakochałam się i już wiedziałam, że bez niego nie wyjdę. Co za szczęście, że był rozmiar S.....


Jest świetny! Klasyczny w fasonie i kolorze (jakby ktoś był zainteresowany, to mają także czarne, granatowe i w ciemniejszym beżu), długość (czego na zdjęciu nie widać) taka ciut przed kolano, uniwersalny, do wszystkiego, do kiecek i do dżinsów, do trampek i do szpilek. Zawsze w dobrym guście. A propos szpilek to mam idealnie pasujące beżowo - czarne szpilki od Ryłki. No to dawać mi tę wiosnę, noooooooooo!!!

apdejt, specjalnie na życzenie Brahdelt :)

Ryłki mam takie




A na koniec również "perfekcyjne" uzębienie synowskiego. Właśnie kolejnego zęba stracił :)

środa, 2 marca 2011

pokój z widokiem jednak na Skrzyczne

apdejt:


Kruca bomba, macie rację! Kierunki mi się poplątały dokumentnie. Wstyd normalnie!!! Posypuję głowę popiołem... na swe usprawiedliwienie, powiem tylko, że na Skrzycznym nie byłam, bo ponieważ gdyż albowiem na nartach nie jeżdżę.
Ale niezmienne jest to, że.......


Próbowałam sobie policzyć kiedy ostatni raz byłam w Beskidzie Śląskim....Nawet się udało. Pamiętam, że gdy wróciłam do domu na wieży ratuszowej w Krakowie wisiał monstrualnych rozmiarów.....krawat. Żart taki w prezencie od miasta na 60 urodziny Mrożka. Znaczy było to 21 lat temu!!!!!! Było lato, sam jego początek, wyjątkowo fatalny. Lał deszcz, na Klimczoku zamiast widoku na Beskidy była tylko mgła, którą można było nożem kroić, a w namiocie wszystko było tak mokre, że rozmiękły nawet suchary....

Tym razem w Beskidy, do Szczyrku, ruszyłam z familią, na zimowisko, po raz pierwszy od...od....od...od nie wiadomo kiedy.
Mimo, że początek lutego był niepokojąco ciepły, gdy wyjechaliśmy fronty meteo się zmieniły i pogodę mieliśmy wzorcową: mróz, śnieg i słońce





Frans, syn mój ukochany pojechał po raz pierwszy na prawdziwy obóz sportowy, a my w charakterze asysty. Miałam obawy jak się odnajdzie, bo na miejscu okazało się, że jest najmniejszym i najmłodszym uczestnikiem, ale synowski mój lubi wyzwania. Odnalazł się znakomicie, znalazł nowych kumpli, nauczył się pięknie na nartach jeździć i spędził kilkadziesiąt godzin na macie trenując judo z dużo większymi i bardziej zaawansowanymi.
Dziecko wróciło odmienione!
Ja wypoczęta.
Reszta familii takoż.












I jeszcze kilka widoczków po drodze ze Szczyrku do Wisły








No, a teraz poproszę już wiosnę!!!!