syn ma problemy ze szkołą, albo raczej ja mam problemy w szkole, albo problem ze szkołą, albo szkoła ma problem ze mną, albo z moim synem, albo sama już nie wiem. przygnębiona jestem.
odkąd zaczęliśmy (w marcu) "przygodę" z oświatą trafiają nam się wyłącznie porażki. śmieszne to i straszne, bo pewnie całe rzesze rodziców zapisują dziecko do szkoły rejonowej i jest ok. u nas do ok daleko:( ja chciałam, my chcieliśmy lepiej. zainwestować, zadbać o rozwój synka, dać mu więcej skoro jest wybór. zaczęliśmy od szkół społecznych. STO. wybraliśmy 2 sensownie położone i z ciekawą ofertą. w obu porażka. ilość chętnych wielokrotnie przewyższała ilość miejsc, rekrutacja jak assessement center albo konkurs piękności, to znaczy konkurs na portfele rodziców, chyba. nasze widać nie były dość ładne, choć jakoś dalibyśmy radę, przeliczyłam to skrupulatnie. no ale skoro z 80 chłopców przyjęto 3....
złożyliśmy więc podanie w szkole rejonowej, bo już połowa kwietnia, późno się zrobiło, a tu nas na pewno przyjmą i blisko, i oferta (w teorii) nie odbiega od oferty szkoły płatnej, i klasa integracyjna. i..... zonk! kolejna porażka, bo dziecko nie nadaje się do klasy integracyjnej. zawyrokowała szanowna komisja kwalifikacyjna. bo nie dość spokojne. no fakt. nie jest. temperamentne jest bardzo bardzo. ale jakoś mi i szanownej komisji rozjechały się wizje klasy integracyjnej. moje argumenty na tak dla szkoły są argumentami na nie. cóż. trafiliśmy do ogólnej. tyle, że do ogólnej trafiły też wszystkie inne dzieci "nie nadające się". efekt przewidywalny. choć nie dla szkoły:( 21 chłopców, 5 dziewczynek, bardzo trudny zestaw trudnych dzieci, ze specyficznej dzielnicy, z którymi nauczycielka nie do końca sobie radzi. właściwie klasa też powinna mieć status integracyjnej, bo kilkoro dzieci ma różne deficyty, ale już się nie da, bo za późno bo kasa, bo cośtam. lampka mi się zapaliła po raz kolejny, ale poczekajmy, zaufajmy, dajmy sobie czas. F do szkoły przygotowany był dobrze, szedł z entuzjazmem.... i szybko zaczął ją odreagowywać. bardzo. zaczął reagować w domu jak dwulatek na każde NIE, na każde niepowodzenie. wrzask, bunt i histeria. tłumaczyłam go. nową sytuacją, dużą zmianą, etc. Choć nigdy nie przypuszczałam, że moje ruchliwe, żywe, śmiałe dziecko, może mieć problemy adaptacyjne. do niedawna byłam przekonana, że dotyczyć to może tylko nieśmiałej Z. do zeszłego tygodnia. gdy F wybuchł w szkole. tak, że biegłam, żeby się spotkać z pedagogiem, nauczycielką, paniami ze świetlicy. tak, klasa jest trudna, bardzo trudna, F nie radzi sobie z emocjami, nie podporządkowuje się zasadom.... sytuacja się powtarza. no nie jest w porządku, gdy dziecko bez powodu zaczyna bić się po głowie, krzyczeć, że trzeba go ukarać, że ucieknie, zabije się. to jest straszne!!! mnie matkę to przeraziło! rozmawiam z pedagogiem, a może zmienić klasę, bo wie pani, to nie jest dobra klasa dla dzieciaka? pani porozmawia z dyrekcją. dyrekcja uchwytna w poniedziałek. zrywam się z pracy, stoję pół godziny jak dureń w sekretariacie. dyrekcja wie po co przychodzę, wie wszystko o F (wywiad w przedszkolu) wie nawet, że mam pedagogiczne wykształcenie. i tyle empatii. tyle otwartości na problemy ucznia. dalej jest ściana, od której się odbijam. klasy nie można zmienić. nie i już. bez odwołana. a na tę klasę pomysłu długofalowego brak. są/będą tylko jakieś doraźne łatania dziur. mnie prowizorka nie interesuje. ja mam zestresowanego ludzika, któremu muszę pomóc! nie jestem nadopiekuńczą mamą - kwoczką, wręcz przeciwnie, ale w tym przypadku wiem, że MUSZĘ coś zrobić. umawiamy się więc w innej szkole. wszak minął dopiero miesiąc, może jest szansa na przeniesienie? tym bardziej, że w tej szkole są koledzy z przedszkola. pierwsze wrażenia bardzo pozytywne. zostaliśmy też my rodzice wysłuchani z uwagą i jak się zdawało ze zrozumieniem. ale nie. zdecydowanie nie. nie chcę ryzykować. jesooooo! czy ja chcę za dużo? trędowata jakaś jestem? ja albo moje dziecko? jakie to ryzyko przyjąć do szkoły jednego drobnego blondynka, który tam gdzie trafił nie odnalazł się i w każdym innym miejscu może być tylko lepiej? a może ja mam jakiś błędny obraz szkoły, albo co gorsza błędnie postrzegam własne dziecko?
stres mnie zżera. myślę co dalej.